The theme for David Lean's movie "The Bridge on the River Kwai" (1957). Performed on recorder and acoustic guitar. Recorded in the private studio of Cezary N
Tekst piosenki: Most na rzece Kwai Teskt oryginalny: zobacz tłumaczenie › Tłumaczenie: zobacz tekst oryginalny › Halo! Słoneczko świeci już,Halo! Wyszło zza gór i mórzJohnny! Ojczyste strony,Miasteczko twoje,W dolinie wśród wzgórzHalo! Słoneczko świeci nam,Halo! Dziewczyno pójdziesz w tanJohnny! Twój druh dozgonnyI wina pełny już czeka cię dzbanJohnny! Słoneczko świeci znów,Johnny! Wróciłeś z wojny zdrówJohnny! Ojczyste strony,Miasteczko twoje,W dolinie wśród wzgórzJohnny! Słoneczko świeć, świeć, świećHalo! Piosenko nieś się, nieśJohnny! Niech serce dzwoni,Niech serce śpiewa szczęśliwą swą pieśń Brak tłumaczenia! Pobierz PDF Słuchaj na YouTube Teledysk Informacje Andrzej Dąbrowski - (ur. 13 kwietnia 1938 w Wilnie) – polski muzyk, piosenkarz, wokalista jazzowy, perkusista, kompozytor; dziennikarz, fotografik, autor tekstów piosenek, a także kierowca rajdowy (wicemistrz Polski w rajdach samochodowych w 1957). Jest absolwentem krakowskiego Liceum Muzycznego oraz Wydziału Instrumentalnego Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie (w klasie perkusji Józefa Stojki). Od 1981 r. honorowy członek Związku Profesjonalnych Muzyków w Fort Worth w Teksasie. Read more on Słowa: brak danych Muzyka: brak danych Rok wydania: brak danych Płyta: brak danych Ostatnio zaśpiewali Inne piosenki Andrzej Dąbrowski (4) 1 2 3 4 0 komentarzy Brak komentarzy
Most na rijeci Kwai ( engleski: The Bridge on the River Kwai) jest ratni film Davida Leana iz 1957, zasnovan na romanu francuskog pisca Pierrea Boullea. Film je fikcija, ali kao okruženje koristi građenje burmanske željeznice 1942. i 1943. U glavnim ulogama nastupili su Alec Guinness, Sessue Hayakawa, Jack Hawkins i William Holden .
Most na rzece Kwai w Kanchanaburi- Informacje, historia, przewodnik. W tym artykule znajdziesz historię Mostu na rzece Kwai i Kolei Śmierci oraz relację ze zwiedzania Kanchanaburi. Czy warto? Jak obóz wygląda dzisiaj? Co warto zobaczyć w Kanchanaburi? Jeżeli szukasz informacji o Parku Erawan kliknij tu. Kanchanaburi to prowincja niedaleko Bangkoku. Grzechem byłoby jej nie zwiedzić podczas wizyty w Tajlandii! To nie tylko straszna historia i obóz śmieci, ale też sympatyczne miasteczko położone w pobliżu pięknego parku narodowego! Kanchanaburi Tajlandia. Świątynia Most na rzece Kwai i jego krwawe żniwo Gdyby nie były jeniec obozu Francuz Pierre Boulle, który opisał jego okropieństwa w książce Most na rzece Kwai, świat by pewnie nie poznał historii budowy kolei śmierci. Kolei która pochłonęła 100 000 ofiar. Na jedno przęsło torów przypada jeden trup. Historia obozu i mostu na rzece Kwai Żeby wygrać Anglikami w Birmie w 1942 Japończycy potrzebowali na gwałt zbudować połączenie między Tajlandią a Birmą. Połączenie, którego budowa normalnie by trwała 5 lat, a ukończono ją po roku. Dniami i nocami, po 18 godzin na dobę ponad 300 tysięcy par rąk karczowało dżunglę, drążyło skały, oblewało się potem, i spływało krwią. Piękni i młodzi stawali się żywymi szkieletami, a ich niegdyś jędrne ciała żarły żywcem tropikalne larwy. W upale słonecznym żarze sięgającym 38-40 stopni, w nieznośnym ulewnym monsunie. Ślepli od słońca, byli dziesiątkowani przez malarię i dengę. Byli jeńcami wojennymi i azjatyckimi robotnikami. Jeńcy w liczbie 60 tysięcy pochodzili głównie z Holandii, Anglii, Stanów i Australii, 250 tysięcy robotników było z Indonezji. Pamięć i równo ułożone groby przetrwałą po zakładnikach wojny, o robotnikach, których było 4 razy więcej mało kto pamięta. Ich groby są żadnych albo niewiele. Zginęło 20 % jeńców (12 399) i około 30% robotników (ok. 70 000-90 000) Za ekwipunek do drążenia w litej skale i kopania służyły złamane łopaty i motyki, zaś ziemię i skruszone skały nosili w workach i koszykach, a wszystko to o jednej misce ryżu i niewystarczającej ilości wody. Do tego brak było potrzebnego zaopatrzenia medycznego, ranni i chorzy na choroby tropikalne nie mieli większych szans przeżycia. Morderczej pracy wtórowały sadystyczne zapędy japońskich żołnierzy, którzy lubowali się w nieludzkim traktowaniu podwładnych. Hellfire Pass – Piekło na ziemi Najgorszy był odcinek Przełęczy Ognia Piekielnego (Hellfire pass), gdzie w gęstej dżungli nie-do-przebycia musieli drążyć skały. Ich nocnemu znojowi towarzyszyło światło z płonących pochodni. Widok wychudzonych twarzy, tak oświetlonych, ogorzałych, upiornych w tym piekle na ziemi dał nazwę temu miejscu. Most na rzece Kwai , a w zasadzie 3 mosty, były wielokrotnie wysadzane przez Amerykanów i żadna z oryginalnych drewnianych konstrukcji nie przetrwała do dziś. Po wojnie został zrekonstruowany żelazny most. Most na rzece Kwai Kanchanaburi City to sympatyczne miasteczko. Rytm dnia upływa w nim powoli. W otoczeniu mostu rozstawione są kolorowe wózki z dymiącym jedzeniem i sklepy z pamiątkami. Pod mostem co chwile przepływa wielki dom-statek z ustawionym na full radosnym disco, a w jego rytmie podrygują Chińczycy. Biali przyjeżdżają obejrzeć słynny most na rzece Kwai i do wodospadów Erawan. -Mój facet przyjedzie niedługo z Australii- mówi masażystka. Jej brzuch zdradza zaawansowaną ciążę. Może mieć trzydzieści parę lat. – Wydaję niedługo córkę za mąż. -Ile lat ma twoja córka? -pytam -Dwadzieścia. Mam jeszcze piątkę dzieci. Wieczorami triumfy święci mały targ z jedzeniem. W sumie to nie dużo na nim turystów. Koniecznie wypróbujcie słodyczy sprzedawanych w woreczkach. Nie mogłam od nich oderwać! Kanchanaburi Tajlandia Kanchanaburi Tajlandia. Pływający statek imprezowy Kanchanaburi Tajlandia Najbrzydsza krowa świata Dwa muzea w pobliżu mostu zostały poświęcone jeńcom i robotnikom. W barakach stylizowanych na te, gdzie przebywali pechowi budowniczowie oglądamy zdjęcia z życia obozowego. Tak podobnego do tych w Oświęcimiu, czy na Sybirze. Dopóki wyglądali dobrze pozwalano na fotografię, z późniejszych okresów zostały tylko rysunki i często są naprawdę makabryczne. Część jest z obozu w Singapurze, tym tak świetnie opisanym w Królu Szczurów. W Kanchanburi, gdzie znajduje się most była baza z której rozwożono niewolników po różnych obozach. musicie wiedzieć, że kolej budowano z dwóch stron, z birmańskiej i Miasteczku znajduje się cmentarz z holenderskimi jeńcami. Kanchanaburi cmentarz jeńców Most na rzece Kwai Muzeum w dawnym obozie jenieckim Kanchanaburi Tajlandia. Muzeum w dawnym obozie jenieckim Kanchanaburi Tajlandia. Obóz jeniecki. Muzeum
Listen online to MISART - Zbigniew Kaczmarczyk - Most Na Rzece Kwai and find out more about its history, critical reception, and meaning.
Po raz kolejny zdecydowaliśmy się skorzystać z gotowej wycieczki. Tym razem padło na wyjazd do Kanchanaburi. Kojarzycie film Most na rzece Kwai? To właśnie dramatyczna historia ludzi pracujących w nieludzkich warunkach przy budowie linii kolejowej biegnącej tym mostem posłużyła jako jego scenariusz. Dzień 5, część 1/2 Przedstawicieli firmy, w której wykupiliśmy wycieczkę – Sun Express – spóźnił się 20 minut. W końcu jednak pojawił się poganiając nas nerwowo. Następnie zabrano nas jednym busem, by za dwie ulice kazać nam bez słowa wyjaśnienia wysiadać. Staliśmy wraz z innymi i czekaliśmy nie wiadomo na co. Gdy tak kwitliśmy na chodniku rozglądałam się dookoła. Oto co wypatrzyłam: Armani Suit i Cucci… Trzeba jednak przyznać, że jakościowo garnitury szyją w Bangkoku niezłe, więc może pomysł z nazwą zasłużony? Ekipa z firmy sama chyba do końca nie wiedziała, co z nami zrobić – okazało się, że mają problem z podzieleniem nas na mające dopiero podjechać busy. W końcu jednak z dużym opóźnieniem ruszyliśmy o 7:45. W jednej z mijanych po drodze miejscowości widziałam ciekawostkę – na pasie rozdzielającym jezdnie ustawione zostały stadka koziorożców, żyraf, jelonków i temu podobnych. Skąd ten pomysł? Może miały służyć tylko szeroko pojętej estetyce? Żyrafy jednak nijak mi nie pasowały do tej części świata. Kierowca pruł przed siebie starając się nadrobić stracony czas poprzez omijanie stania na czerwonym świetle – gdy widział, że będzie musiał się zatrzymać, skręcał i omijał tworzący się maleńki koreczek. Po jakiejś godzinie jazdy mieliśmy przymusową przerwę na stacji benzynowej. Na czas tankowania wszyscy musieliśmy opuścić samochód, więc wykorzystując przerwę rozprostowaliśmy kości. Jako że mieliśmy 10 min. postój, wykorzystaliśmy również ten czas na zakup przekąski w postaci pokrojonego i wrzuconego do foliowego woreczka przepysznego melona. Gdy po około 2 godz. dojechaliśmy do Kanchanaburi poznaliśmy od razu naszą przewodniczkę na ten dzień. Nina – tak miała na imię Tajka – była bardzo sympatyczna, pomocna i zorganizowana, jednak miałam ogromny problem ze zrozumieniem co mówi. Mam wrażenie, że Tajowie ogółem – nawet jeśli dobrze znają angielski – są czasem wręcz niemożliwi do zrozumienia. Ich akcent, przedłużanie niektórych sylab, czasami wręcz śpiewne wypowiadanie słów zlewających się w jeden ciąg komplikuje komunikację. Przed Kanchanaburi krajobraz zrobił się nieco pagórkowaty. Widzieliśmy tam liczne plantacje trzciny cukrowej i rośliny, która wygląda trochę jak szeflera. Niestety do tej pory nie udało mi się ustalić, co to też może być. Tajlandia kojarzy się obecnie z kolorowym, egzotycznym krajem pełnym najróżniejszych ciekawostek i względnie bezpiecznym. Ma jednak i ciemne karty w księdze swej historii. Z jedną z tych kart związana jest budowa kolei birmańskiej zwanej „Kolejną Śmierci”. W całą historię wgłębiać się nie będę, bo można by o tym pisać i pisać, ale fragment dotyczący Kanchanaburi warto poznać chociaż w dużym skrócie. Właśnie z tą koleją wiążą się japońskie zbrodnie z czasów II Wojny Światowej. W czerwcu 1942 roku rozpoczęto budowę torów mających połączyć Bangkok z Rangunem w Birmie. Trasa kolejowa miała mieć łącznie 415 km, a budowa zakończyć się miała już na koniec 1943 roku. Do budowy przymuszono ponad 60 tysięcy alianckich jeńców wojennych (Brytyjczyków, Holendrów, Australijczyków i Amerykanów) pojmanych w trakcie walk w Azji i na Pacyfiku oraz około 200 tysięcy w większości zmuszonych do pracy robotników z różnych azjatyckich państw – Birmy, Syjamu (dawna nazwa Tajlandii), Malajów, Indonezji, Indii, nawet Chin. Robotnicy przy pomocy prymitywnych narzędzi musieli karczować dżunglę, przebijać tunele przez litą skałę, kłaść tory, budować mosty i nasypy kolejowe. Niektóre odcinki – np. Hellfire Pass – wykuwane były przez jeńców po 18 godzin na dobę, także w nocy przy kiepskim świetle z pochodni. Spośród pojmanych aliantów przy budowie „Kolei Śmierci” zginęło w sumie ponad 12 tysięcy osób. Przez nadludzki wysiłek, niedożywienie i choroby życie stracili również azjatyccy robotnicy- liczbę tych ofiar brutalnej polityki Japończyków szacuje się na ponad 92 tys.! Dane te zaczerpnięte zostały przeze mnie z tablicy informacyjnej ustawionej przy wejściu na cmentarz wojenny, który odwiedziliśmy w pierwszej kolejności. Cmentarz wojenny Na cmentarzu wojennym pochowano finalnie blisko 7000 alianckich jeńców (z wyjątkiem Amerykanów). Ekshumowane szczątki przeniesiono w to miejsce z wielu innych miejsc niedbałego pochówku rozrzuconych w okolicy budowanego w Tajlandii fragmentu kolei. Ciała Amerykanów zabrane zostały do Stanów i tam pochowane na cmentarzu w Arlington. Azjaci jednak nigdy nie doczekali się podobnego uhonorowania. Grobami na cmentarzu wojennym w Kanchanaburi opiekuje się Komisja Grobów Wojennych Wspólnoty Brytyjskiej. Zadbany teren, z równie przystrzyżonym żywopłotem i podlewaną trawą, wypełniony małymi tabliczkami skłania do refleksji. Mieliśmy tam tylko 15 min. ale wystarczyło to, żeby pospacerować rzędami grobów, za które służą wspomniane niewielkie tabliczki z wyrytymi nazwiskami, datami czy nazwami oddziałów. Przy wielu grobach wbito w ziemię maleńkie sztuczne kwiaty maku. Nie wolno tam stąpać po tych tabliczkach oraz przechodzić nad nimi. Poruszać się można tylko wyznaczonymi alejkami – jak to na cmentarzu, warto okazać szacunek zmarłym i zastosować się do wyznaczonych reguł. Około 4 km dalej, po drugiej stronie rzeki, znajduje się cmentarz Chungkai, na którym pochowano 1700 więźniów. Następnie przejechaliśmy pod Muzeum Wojenne JEATH. Wstęp do muzeum kosztuje 40 bahtów od osoby ( – tyle, co dwie paczuszki pokrojonych owoców na targu. Przed kasą biletową obejrzeć można oryginalną lokomotywę, która ciągnęła po tutejszych torach składy pełnego amunicji pociągu. Muzeum Wojenne JEATH Muzeum założone zostało w 1977 roku przez tajskich mnichów pragnących upamiętnić budowniczych „kolei śmierci”. Nazwa muzeum – JEATH – pochodzi od pierwszych liter nazw sześciu państw związanych z tymi wydarzeniami – Japan, England, America/ Australia, Thailand, Holland. Było to dla nas pierwsze odwiedzane w Tajlandii muzeum. W środku widzieliśmy wiele zachowanych do naszych czasów eksponatów – menażki, hełmy, sztućce, niewybuchy alianckich bomb, a także zdjęcia. Zachowane zostały nawet rowery, samochody i łodzie. Szkoda tylko, że w niektórych zakamarkach było po prostu zbyt ciemno. Przyznam szczerze, że miejsce to mnie nie zainteresowało, nie wciągnęło mimo tak trudnej historii okolicy. Może to dlatego, że przywykłam do muzeów w europejskim rozumieniu tego słowa, gdzie wszystko jest świetnie wyeksponowane, poukładane i opisane, a może dlatego że myślami byliśmy już gdzieś indziej, bo za kilkanaście minut pobliskim słynnym mostem nad rzeką Kwai (a tak naprawdę Kwhae Yai) przejechać miał pociąg. Dużo osób zbiera się, żeby to zobaczyć. Jest to typowa atrakcja dla turystów, ale będąc tak blisko szkoda było to przegapić. Czasu mieliśmy zdecydowanie za mało. Z tarasu w budynku muzeum mieliśmy dobry widok na most i przechadzających się po nim ludzi. A w oddali majaczyła dziwna kolumna. Jak się później okazało, był to słup ustawiony na terenie chińskiej świątyni znajdującej się po drugiej stronie rzeki. Muzeum obejrzeliśmy szybko, po czym pędem udaliśmy się nad rzekę. Pospacerowaliśmy trochę po moście wraz z innymi (im dalej od ulicy tym mniej ludzi, warto więc uwzględnić to przy planowaniu zdjęć). W pewnym momencie zostaliśmy zaczepieni przez jakiegoś chłopaka, który poprosił nas o zdjęcie. Najpierw byłam przekonana, że chodzi o zrobienie zdjęcia jemu, ale chciał wraz z siostrą (dziewczyną?) zdjęcie z nami. Pierwszy raz spotkaliśmy się z takimi prośbami na Sri Lance. Tutaj, w tak turystycznym miejscu zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam… Wszyscy wkoło roześmiani niecierpliwie oczekiwali pociągu. Jedni spacerowali i robili sobie zdjęcia (most dla wygody i bezpieczeństwa turystów wyłożony został płytami), inni robili zakupy na licznych stoiskach z pamiątkami, które swoim kiczem zupełnie przesłoniły powagę miejsca. To uczucie podekscytowania również i nam towarzyszyło, ale wciąż pamiętaliśmy, że nie jest to zwykła atrakcja. Przy budowie tych torów zginęły tysiące ludzi. Każdy podkład kolejowy, każde przęsło tego mostu kosztowało czyjeś życie. Ta rozsławiona przez film „Most na rzece Kwai” długa na 346 m. przeprawa przez rzekę była jedynym żelaznym mostem spośród 300 innych estakad i wiaduktów. Po amerykańskim bombardowaniu z 1945 roku most został uszkodzony, jednak odbudowano go i w tej formie podziwiamy go dzisiaj. Warto zaznaczyć, że pierwotnie w miejscu tym znajdował się most drewniany, jednak w wyniku alianckiego bombardowania spłonął. Pierwsza konstrukcja żelazna powstała zaraz po tym zdarzeniu. Nadszedł wreszcie czas przejazdu. Pociąg miał się pojawić na torach o 10:45, jednak godzina ta minęła, dochodziła już 11:00 (11:10 mieliśmy się spotkać grupą pod muzeum), a pociągu jak nie było tak nie było. W końcu na przejeździe przez ulicę coś się zaczęło dziać. Dróżnik wyszedł na tory z czerwoną i zieloną flagą. Podeszliśmy dopytać go, kiedy będzie pociąg. Mężczyzna odpowiedział tylko, że już. Po chwili usłyszeliśmy, że skład nadjeżdża – zaraz zza zakrętu wyłoniła się lokomotywa. Wróciliśmy na most, na którym projektanci przewidzieli ruch pieszy i co kilkanaście metrów przygotowali platformy, na których można przeczekać przejazd. Niecierpliwie zerkałam na zegarek – czas się nam kończył, a pociąg jak stał, tak stał. Zaczęliśmy się niecierpliwić, bo czasu mieliśmy coraz mniej. Nie wiedzieliśmy, czy dalej stać i czekać, czy jednak spróbować zejść z mostu. Zareagował na to stojący nieopodal chłopak. Okazało się, że jest z Polski i był już wcześniej na tym moście. Według jego słów pociąg miał przejechać bardzo, bardzo powoli. W końcu maszynista otrzymał sygnał – można jechać. Dróżnik pomachał mu zieloną flagą i pociąg rzeczywiście bardzo mozolnie ruszył. Tuż przed mostem jednak ponownie się zatrzymał, tak jakby dawał czas wszystkim maruderom na schowanie się. Ostatni sygnał dźwiękowy i ruszył. Z okien wyglądali ciekawscy turyści, którzy zdecydowali się na przejazd, z platform z kolei patrzyli na skład pozostali, których zadowolił widok z zawieszonych nad wodą platform. W pociągu Gdy już przejechał, udaliśmy się biegiem na miejsce zbiórki. Nina akurat tłumaczyła, gdzie ruszamy dalej. Kolejnym punktem programu miał być przejazd dalszą częścią „Kolei Śmierci”. Wszyscy szybko zebraliśmy się do busa, by po kilkunastu minutach być na jakimś prawie zapomnianym dworcu kolejowym. Jako że zadeklarowaliśmy przejazd z biletem „special”, musieliśmy go sobie kupić. Kosztował 150 bahtów (niecałe 18 zł), w cenę wliczone było miejsce siedzące oraz napój. Nie wiem czemu, ale od rana marzyłam o gorącej herbacie… W cenie biletu normalnego jest tylko przejazd, bez gwarancji miejscówki. Nina jeszcze przed wejściem do pociągu próbowała całej grupie wyjaśnić, co gdzie i jak. Niestety wiele z tego nie zrozumiałam, ale po twarzach pozostałych członków grupy widać było, że nie tylko ja mam ten problem. Najwięcej rozumieli chyba Niemcy, którzy siedzieli obok nas. Jak się później okazało, jeden z nich ma babcię w Olsztynie. Wspominał, że każdy pobyt w Polsce kojarzy mu się głównie z pochłanianiem ogromnych ilości jedzenia :) Rozmowę przerwała nam Nina naklejając do posiadanych już naklejek (każdy uczestnik zorganizowanej wycieczki jest „oznaczony”) jeszcze jakąś zieloną przylepkę. Okazało się, że były to nasze numery miejsc w pociągu. Bilety specjalne zakupiła spora część grupy, razem z Niemcami siedzieliśmy naprzeciwko. Pozostali, którzy wykupili zwykłe bilety, jechali w innym wagonie. Razem z nami była Nina. Co chwilę podpowiadała, po której stronie powinniśmy zobaczyć jakiś widok, sama robiła zdjęcia, podsuwała pomysły. Podkreśliła, że zachwycona jest naszym aparatem. Sprzęt, który mieliśmy kosztował nas wiele wyrzeczeń i czasu, ale mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo drogi był dla zwykłego mieszkańca Tajlandii przy tamtejszych zarobkach… Jechaliśmy coraz wyżej i wyżej, robiło się coraz piękniej. Za oknem palmy ustąpiły miejsca ogromnym lasom bambusowym pochylającym się nad wijącą się pod nimi rzeką. Gdzieniegdzie widziałam zwisające z gałęzi gniazda wikłaczy. Momentami naprawdę można było zapomnieć o wszystkich ofiarach, które straciły życie przy budowie tych torów. W trakcie przejazdu otrzymaliśmy wodę oraz kawę/ herbatę do wyboru. Obsługa pociągu montowała pomiędzy siedzeniami stoły, które na szybko wycierane były jakąś szmatą. Stoliki te chwilę wcześniej wyciągane był spod siedzeń. Po 50 min. nasza wycieczka się skończyła. Wysiedliśmy z wagonu w polu, wsiedliśmy do czekającego już na nas busa i pojechaliśmy na obiad, który był wliczony w cenę wycieczki. W restauracji przy drodze podano nam kurczaka z warzywami i ryżem oraz smażone jajko na białej kapuście, napój należało dokupić. Za 50 bahtów skusiliśmy się na tajskie piwo Chang. Obiad nie zakończył naszego wyjazdu, wciąż czekały na naszą grupę kolejne atrakcje. Po części dotyczącej Kanchanaburi czułam jednak ogromny niedosyt. Szkoda, że organizatorzy wycieczki przewidzieli na to miejsce tak niewiele czasu. Niby można było coś zobaczyć, ale zabrakło mi tam chwili na zastanowienie się, na przemyślenie wydarzeń z nie tak dawnej w końcu historii. Z jednej strony wygodne było to, że o nic nie musieliśmy się martwić, jednak w tym przypadku polecam zorganizowanie zwiedzania Kanchanaburi na własną rękę. Rocznik 86. Zarażona podróżniczym bakcylem od ponad 20 lat, raczej bez szans na wyleczenie. Lubiąca ciepełko miłośniczka Azji Południowo-Wschodniej oraz paradoksalnie… Islandii. W wolnej chwili zajmuje się swoimi pozostałymi pasjami jakimi są rośliny owadożerne oraz amatorsko fotografia. Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot... ... wypożycz samochód... ... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!
Most na rzece Kwai [Textless, 2700*3724px, 1.13mb] 11 von insgesamt 140 hochauflösenden Filmplakaten in dieser Gruppe.
Most na rzece Kwai – jedna z najbardziej popularnych atrakcji turystycznych w Tajlandii. Most stoi w miejscowości Kanchanaburi, znajdującej się w środku dżungli, około 120 km od Bangkoku. W czasie II wojny światowej miasto znalazło się pod okupacją japońską i leżało na trasie Kolei Śmierci – linii kolejowej łączącej Bangkok z Birmą, liczącej 415 km długości. Około 250 tys. żołnierzy jenieckich oraz przymusowych robotników brało udział w budowaniu tej trasy. Ponad 100 tys. z nich zmarło z wyczerpania podczas morderczej pracy w dżungli i w wyniku licznych chorób. Most oraz temat Kolei Śmierci rozsławiła adaptacja filmowa powieści francuskiego jeńca Pierre’a Boulle’a. Film powstał w 1957 roku, został nagrodzony wieloma nagrodami (w tym 7 Oskarami) i do dziś stanowi jeden z najważniejszych obrazów kinematografii światowej. Nie ma się więc co dziwić, że nad rzekę Kwai ciągną rok rocznie tysiące turystów… Jednak w Kanchanaburi nie stoi most filmowy – sceny z udziałem drewnianego mostu nagrywane były na Sri Lance. Ten, który teraz oglądamy to most betonowy, z żelaznymi przęsłami, stojący na miejscu dwóch poprzednich – drewnianych, zniszczonych podczas nalotów wojsk alianckich. Obecny most również nie wyszedł bez szwanku i dwa przęsła zostały po bombardowaniach wymienione. Most na rzece Kwai powinien być symbolem morderczej pracy niewolniczej oraz śmierci tysięcy jeńców, powinien być pomnikiem upamiętniającym straszliwe czasy wojny. Ale nie jest. Poza jakimś niewielkim muzeum i pobliskimi cmentarzami, to miejsce czysto komercyjne. Stragan na straganie, knajpa na knajpie, miejsce wszelakich uciech oferowanych turystom. Wiedząc o tym, nie zawiedziecie się, ale spodziewając się miejsca martyrologii możecie przeżyć niezły szok. Spędziliśmy tam parę godzin, zjedliśmy smaczny obiad w restauracji na wodzie, przespacerowaliśmy się mostem, poobserwowaliśmy przejeżdżające wolno pociągi… I tyle. Obiad w malowniczej knajpce na wodzie. Dużą atrakcją dla naszej córki było karmienie setek kłębiących się w wodzie kolorowych ryb. Po drugiej stronie mostu znajduje się ciekawa świątynia, ale mieliśmy kryzys (Amelia) i nie doszliśmy do niej ;) Czy warto się tam wybierać? Jeśli tylko po to, aby zobaczyć most, który wcale nie jest TYM mostem – to nie. Ale w okolicy jest kilka wartych uwagi miejsc i można połączyć wizytę w Kanchanaburi ze zwiedzaniem regionu. Można też zanocować w jednym z wielu hoteli w środku dżungli, tuż nad rzeką, tak jak my. A każda dżungla jest magiczna. Kipi życiem, zielonością, wrzaski małp, ptasi śpiew lub krzyk, feeria dźwięków i barw. Niezapomniane wrażenia! Poleć:
Listen online to Gniatkowski, Janusz - Most na rzece Kwai and find out more about its history, critical reception, and meaning.
Tekst piosenki: Halo, słoneczko błyska już Halo, wróć spoza gór i mórz Johnny, w ojczyste strony Miasteczko twoje w kotlinie wśród wzgórz Halo, słoneczko wschodzi nam Halo, z dziewczyną pójdziesz w tan Johnny, twój druh dozgonny I wina pełny już czeka cię dzban Halo, słoneczko świeci znów Halo, wróciłeś z wojny zdrów Johnny, w ojczyste strony Do twych zielonych parowów i wzgórz Halo, słoneczko, świeć, świeć, świeć Halo, piosenko, nieś się, nieś Johnny, zwycięski Johnny Niech serce gwiżdże szczęśliwą tę pieśń Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Listen online to Gniatkowski Janusz - Most na rzece Kwai and find out more about its history, critical reception, and meaning.
Z Muzeum wyruszylismy w strone Mostu na rzece Kwai. Po dosc dlugim odcinku drogi i wstapieniu w miedzy czasie na cmentarz chinsko-tajski udalo nam sie zlapac chyba jedynego tuk-tuk w miescie (w kazdym razie byl to jedyny, jaki widzielismy). Pojechalismy do Mostu, a tam Mostu nie widac, tylko wielki bazar.
Lyrics & Chords of Most Na Rzece Kwai by Marsz, 20 times played by 3 listeners - get pdf, listen similar
U nedjelju, 12. ožujka, na Prvom programu u 6:30, u sklopu ciklusa A Oscara dobiva emitiramo ratni film Most na rijeci Kwai (1957.). Film je nagrađen sa sedam Oscara uključujući one za najbolji film, režiju, glavnoga glumca, kameru, montažu, scenarij i glazbu od koje je najpoznatija ostala melodija zviždanjem Marš pukovnika Bogeya.
Most na rzece Kwai Gniatkowski Janusz Lyrics Halo, słoneczko błyska już, Halo, wróć spoza gór i mórz Johnny, w ojczyste strony. Miasteczko twoje w kotlinie wśród wzgórz. Halo, słoneczko wschodzi nam. Halo, z dziewczyną pójdziesz w tan. Johnny, twój druh dozgonny I wina pełny już czeka cię dzban.
Most na rzece Kwai Dostępne opracowania: Niestety system komputerowy nie znalazł odpowiedzi na zadane pytanie. Być może szukana informacja znajduje się na naszych stronach. Spróbuj zadać pytanie w inny sposób. Wskazówki: 1. Wykasuj jedno słowo z pytania i naciśnij SZUKAJ.
⬇ Κατέβασε Most na rzece kwai φωτογραφίες αρχείου στο καλύτερο πρακτορείο φωτογραφιών αρχείου λογικές τιμές εκατομμύρια royalty-free φωτογραφίες αρχείου και εικόνες υψηλής ποιότητας.
Most na reki Kwai je vojni film Davida Leana iz leta 1957, posnet po romanu francoskega pisca Pierrea Boullea. Film je fikcija in kot podlago uporablja zgodovinsko gradnjo burmanske železnice leta 1942 in 1943.
Most kolejowy jakich wiele. Jednak ten konkretny przyciąga tysiące turystów. A to przez dramatyczną historię, która działa się w tym miejscu i film na bazie
.